należy. Zresztą w ogóle, na płaczu kobiecym wyznać się należy i zrozumieć go. Kobieta nie płacze prawie nigdy o rzecz obecną, teraźniejszą, tę, która jest. Na to kobieta ma masę odpornej siły. Ona daną chwilę wchłania w siebie z całem okrucieństwem i łakomstwem, wysysając to, z czego później odtworzy sobie łożysko bolu. Lecz kobieta płacze nad tem co przecierpiała, płacze, bo nie zapomina, bo przeżywa ciągle, nieskończoną ilość razy to, co mężczyźni z całą pychą strącają w otchłań rzeczy minionych.
I stąd powstają dziwactwa płaczu u kobiet, które „już nie mają powodu do płaczu“. Kobieta każda jest cmentarzyskiem, a groby na tym cmentarzu otwierają się na każdy, choćby najczulszy dźwięk, odnośny do jej odczuć życiowych. I stąd, nawet w chwili upojenia radosnego kobieta łka rozpacznie.
Z grobów, z trumien rozwartych, od gnijących nieszczęść, od fosforyzującego próchna, szaleje pomruk rzeczy, nigdy nie wygasłych i — nigdy nieprzebolałych.
Lecz — oto niestety — mało kto o tem wie, mało kto rozumie przyczynę „płaczu kobiety“.
I każdy zapyta — czego płacze?
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
I Halski pyta.
— Czego Pani płacze?
Rzeczywiście. Ogląda się dokoła. Musi mu dać pretekst tego płaczu, wytłumaczyć i sobie dać pretekst.
Więc chwyta się drobiazgu, zazdrości.
— Myślałam, że Pan nie sam... że...
Halski, pochylony nad nią, wyprostował się jakby z niesmakiem.
— A! Więc Pani o to chodziło! Nieskończona jest miłość własna u kobiet...
To zregestrowanie ją w całą kohortę kobiet targnęło nią gwałtownie.
— Więc Pan sądzi, że to tylko... z miłości własnej... obrażonej...
Halski już był jakiś niedbały.
— A z czego innego? — zapytał. — Pani ma olbrzymią dozę tej ambicji dla siebie, ale nie szanuje jej pani u drugich.
— Nie rozumiem Pana!
Halski skrzywił się banalnie.
— O! Nie mam do pani żalu. Niech pani jednak nie sądzi, że to tak wielki triumf, to cnotliwe zwycięstwo, ta cnota...
Porwała się z oczyma roziskrzonemi pomimo łez.