— Milcz Pan! Ja tej cnoty nienawidzę...
Cofnął się, jakby zdumiony.
— Och! Odkąd że to?
Wybuchnęła bez okiełzania.
— Od dawna! — zawołała. — Może od zawsze! Niewiem! Niewiem! Lecz to wiem jedno, że duszę się w tej masce, że poznałam, że zrozumiałam, iż dłużej mi w tej masce nie chodzić, bo skonam — skonam. Pan mi powie, „niech się pani uspokoi“. Ja to czuję na ustach pana, ale niech pan teraz żadnych komunałów nie mówi. Dosyć mam ich. Dosyć!...
Zbliżył się do niej. Osunął się na taburet, stojący naprzeciw niej. Przybrał postawę kogoś zaciekawionego. Patrzył na nią z natężeniem.
Była bardzo piękną i ta spowiedź zaczynała czynić z niej istotę wolną od wszelkiej pospolitości.
— Żyłam niemi — powtórzyła. — Stworzyłam sobie z tych komunałów religję, uczepiłam się ich ołtarzy. Wyście przyszli! Wy, ludzie swobody i nieskrępowanych instynktów i rzuciliście się na mnie z całym pędem waszych pożądań, pasji, pragnień i namiętności!...
Urwała — odetchnęła ciężko i bezbronnie rozwarła ręce.
— I otom jest wasza! Wasza! Wasza!...
Teraz już nie pospolitość odlatywała tylko od niej, lecz z głębi samych dobywać się zaczęły przedoskonałe przeczucia piękności.
Halski doznał jakby olśnienia. Zesunął się w siebie, patrzył — na twarz mu szła powolna fala, jakby szacunku bezwolnego, nakazującego ciszę.
Ona mówiła dalej — rozmodlona w swej ekstazie, płomienna, iskrząca ustami — falą krwi — gorącem słów, ciała, drżenia rąk...
— Pan wiódł ten korowód rozkoszy ku mnie. Pan to w owej nocy, gdy w swawolnym geście chwycił mnie w ramiona — nie wiedział, że trzymasz w tej chwili przepełnioną do brzegu czarę swych zmysłów. Gdyby była tam, na dnie ciebie, miłość ku mnie, nie byłabym ci się wydarła z rąk — bo każdy puls bił ku tobie tętnem płomiennem i rozszalałem — ale była w tobie tylko swawola — chwilowe pożądanie.
Przyzwał na pomoc gwałtowność i odparł:
— To jedno — w takich chwilach niema miłości — jest tylko powód rozkosznych pragnień i uniesień!
Przerwała mu z nieopisanym smutkiem.
— Dla ciebie, dla was, którzy życie całe szliście w tym kierunku — ale ja jeszcze rozróżniałam, jeszcze się broniłam...
Załkała nagle bez łez — tem ciężej, tem boleśniej.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/219
Ta strona została przepisana.