cisnęłam się w walkę życia przeciw temu, co wy, wielcy, w miłości cudem zowiecie.
Łkanie jej odczuwało się znowu.
Łkanie bez łez, a raczej z podłożem śmiechu, w którym dźwięczały tony rozkosznych spazmów zamierających w ekstazie kobiet. Intuicją wiedziony rozegrał się jej organizm pieśnią o najmocniejszych i najwspanialszych dźwiękach. Pieśniarką była w tej chwili, genjalną twórczynią hymnu, który zapiera się doczesności i wstępuje nagle w górne, prześwietlne regjony.
— Ja czułam, wiedziałam, że to jest Cud, klękałam przed tą Cudownością — mówiła wśród łkań — w mej bieli dziewiczej — ale przed tą prawdą, bez dreszczów i bez celu — cofnęłam się wpółtrupem. A przecież ja waszą formę miłości uznawałam za jedyną formę...
Umilkła, wyczerpana — prawie padająca. Cichym szeptem dodała:
— Oto jest spowiedź moja! Jestem gotowa iść za tobą... nie będę się więcej broniła...
I znów czekała napróżno. Halski milczał. Teraz on zasłonił oczy i oddychał ciężko.
Wyciągnęła ku niemu ręce, a potem ściągnęła je ku sobie, na swe piersi, jak dwa ptaki, które zbyt wcześnie wysłane zostały, jakoby dwa posły. Natrafiły miast pożądanego lasu purpurowego kwiecia, bijącego żarem — na lodową mgłę, zwartą i nieprzeniknioną.
Cofnęła się w drobiazgowość i z bólem zaczęła się doszukiwać w niej przyczyn.
— Milczysz! — zaczęła nieśmiało. — Czy jeszcze w głębi pana tkwi obraza za moje dziecinne, marne przechwałki...
Szybkim ruchem przeciął jej słowa.
— Nie krzywdź mnie posądzeniem, iż jeszcze we mnie gra jakaś drobiazgowość. To jest marne, żadne wobec tego, co się rozegrywa między nami w tej chwili.
Głos jego był zmieniony. Brzmiał surowo, z wielką przymieszką smutku.
Z radością wsłuchała się w jego słowa.
— Tak! tak! — zawołała w uniesieniu. — To wszystko nie istnieje, tylko moja miłość ku tobie, nic więcej. Ona trwała od tak dawna! Od tak dawna! Ja miałam inne myśli, ja się teraz przyznaję. Ja myślałam, że zdołam rozerwać moje małżeństwo — że... Ale dziś ja się na wszystko godzę — ja będę pana... kochanką! Ja będę! Będę pomiędzy temi pana kobietami, mnie wszystko już jedno! Wszystko jedno!
I z temi słowami osunęła się prawie na ziemię, w naj-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/221
Ta strona została przepisana.