Bardzo wcześnie obudził ją zapach kwiatów. Służąca przenosiła przez salon śliczny, ogromny kosz różowego kwiecia. Słońce poprzez niespuszczone story oświecało dziewczynę złotym blaskiem.
Było to ładne i bardzo żyjące.
Widząc budzącą się Renę — dziewczyna zatrzymała się.
— Jaśnie pani śpi tak niewygodnie. Ale wolałam, żeby się Jaśnie pani nie budziła. W zmartwieniu najlepszy sen.
Chwilę Rena poświęciła na opamiętanie się. Wiedziała, że jest wdową i to wiedziała najdokładniej. Pozatem zwaliła się na nią brutalnie myśl o Halskim i Kaswinie. Był tu jednak dziwny postęp.
Myślała — „ci obaj“.
Teraz już nie rozróżniała ich.
Byli po prostu i tylko „ci obaj“.
Leniwym gestem objęła Rena w posiadanie swą sypialnię. Lecz przywitała ją z pewną ulgą i zadowoleniem.
— Całe szczęście, że nie tu! — wyrzekła w duchu, obrzucając wzrokiem wnętrze cichego i składnego pokoju.
Wsunęła się pokojowa.
— Kwiaty zostawiłam w salonie! — zaanonsowała. — A kąpiel gotowa.
— Dzięki Bogu!
Szybko pomknęła Rena do łazienki. Gdy zanurzyła się w wodę, pachnącą benzoesem, radośnie zaśmiała się. Dawno, a może nigdy w życiu nie czuła takiej ulgi, jakiejś takiej ciszy w sobie, takiego uspokojenia. To znużenie, które czuła w całem ciele, nie męczyło jej. Przeciwnie, miało w sobie coś ze słodkich upojeń. Życie zaczęło ją wabić, ciało jej zdawało się jej dziwnie piękne. Pokochała je. Wstręt, który miała do siebie w pierwszej chwili, zniknął. Przeciwnie, nastąpiła jakaś wdzięczność. Wysunęła z wody zaróżowione ramię i ucałowała je z rozkoszą.
— Droga! Kochana! — wyszeptała do siebie pieszczonym głosem.
Weszła pokojowa z pantofelkami.
— Jaśnie pani dziś ślicznie wygląda!
Sięgnęła na ścianę po ręczne lusterko.
— Proszę spojrzeć!
Rena ujrzała przedewszystkiem blask dziwny swych oczu — innych — jakby przetworzonych. Nie paliły się chorobliwie gorączką, lecz płonęły równo, wyraźnie — jakby zapalone od głębi normalnem światłem.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/232
Ta strona została przepisana.
XXIII.