Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Przetworzenie, a raczej wypięknienie jej twarzy od oczu obejmowało całość rysów zdrobniałych, delikatnych tem, co Francuzi nazywają affinés. Koło ust przeważnie wystąpił jakiś cień rozkoszy — jakiś półuśmiech warg — jakby nagle dojrzałych i nabrzmiałych...
Rena wpatrzyła się w swoje odbicie w lustrze z uwagą. Ten wyraz ust, to światło oczu, tę łunę spokoju widziała już, jakkolwiek nie na swojej twarzy.
I z pomroków niepamięci wyrwało się ku niej jedno nazwisko:
— Weychertowa!
Tak jest. Niedawno kochanka Halskiego, po nocy miłosnej, przyniosła do niej jak różę świeżo rozkwitłą taką twarz wypięknioną. Rena przypomniała sobie, jak z chciwością szukała wtedy na twarzy tej kobiety upodlających dowodów rozpusty i jakie zdziwienie ogarnęło ją na dowód jawny i otwarty, że jest zupełnie przeciwnie.
Lecz jeszcze coś więcej przejęło ją zdziwieniem.
Oto na myśl o Weychertowej i stosunku jej do Halskiego nie odczuła zupełnie dawnej furji, która szarpała jej serce na strzępy. Przeciwnie — wyciągnęła się w wannie i uśmiechnęła się.
Bardzo leciuchno, ale się uśmiechnęła.

· · · · · · · · · · · · ·

Zadzwoniono u drzwi.
Rena porwała się z wanny — usłyszała głos Halskiego.
To było nieprzewidziane. Czuła, iż coś „z tem wszystkiem musi zrobić“, ale nie chciała ani tak prędko, ani tak nagle. Odwołała pokojowę.
— Słuchaj! — wyrzekła. — Powiedz panu profesorowi, iż go przyjąć nie mogę... bo.. pan — mąż mój — umarł i...
— Dobrze!
— Powiedz, że później...
— Jutro?
— Może!...
Wróciła do wanny i znów z rozkoszą wyciągnęła się. Ziewnęła przy tem.
— Niech sobie!... — powtórzyła bezmyślnie.
Gdy w kwadrans później, okryta peniuarem, usiadła do śniadania, przeraziła się nadzwyczajnym apetytem, z jakim pochłaniać zaczęła grzanki, masło, herbatę. Upomniała się o trochę szynki i jakie dobre ciastko. Przeczytała poranne dzienniki, donoszące o jakiemś samobójstwie z miłości.