— To niema sensu! — zaopinjowała. — To niema zupełnie sensu.
Najadłszy się, zaczęła troszczyć się kwestją żałoby. Nie wiedziała, czy ma ją nosić, czy nie.
— Będzie to zależeć od tego, czy mi będzie w niej do twarzy... Sądzę jednak, że — tak!
Zadźwięczał znów dzwonek.
— Pan Kaswin!
Przymknęła oczy. Na chwilę nie doznała niesmaku, lecz równocześnie i pragnienia ponowienia się wrażeń.
Niedoświadczona — sądziła, że jest to dowód, iż „już“.
Nie wiedziała, że jest to zwykłe „jeszcze“...
— Nie! — wyrzekła. — Nie chcę... powiedz... albo... zresztą powiedz, co chcesz — bylebym miała spokój!
— Czy mam powiedzieć o śmierci pana?
— Nie! Temu nie!
Wsłuchała się w zamykające się drzwi za Kaswinem. Ułożyła się wygodnie na szezlągu — okryła pledem.
Dzień był rozkoszny, lecz trochę chłodny. Dreszcze przebiegły jej ciało. Miłe jej były dziwnie i przytulne.
— Dobrze mi!...
Myśl o żałobie przywiodła jej przypomnienie zmarłego. Lecz znów nastąpiła rzecz dziwna.
Obok trupa zjawiły się sylwetki Halskiego i Kaswina.
Jakaś ścisłość, solidarność zaczynała łączyć te trzy postacie.
— Nic dziwnego! — wytłumaczyła sobie spokojnie — do dwóch tych ludzi należałam, do trzeciego należeć pragnę.
I nagle gestem, prawie dziecinnym, wyciągnęła ręce.
— Jeszcze? Po co?...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Zaczynała bowiem odczuwać, że są dwa rodzaje mężczyzn. Oto ci, którzy kobiecie dają rozkosz, lub ci, którzy tę rozkosz biorą, nic w zamian nie dając.
Czem Halski mógł się okazać w chwili erotycznego dreszczu? Czy tem samem obojętnem — czem był dla niej Bohusz? Wprawdzie inne kobiety szalały. Lecz i za Bohuszem inne kobiety szalały.
— To były inne!... — myślała uważnie. — Widocznie, że absolutnie zależy to od cech indywidualnych.
Mignęły jej przez myśl przedsmaki upojeń, doznanych w zbliżeniach się do Halskiego.
— Tak! — myślała — lecz przypomnij sobie także, iż straciłaś świadomość dreszczów erotycznych, gdy cię twój