mąż pierwszy raz jako narzeczony pocałował. Takie próbne historje niczego nie dowodzą...
Zaszyła się w pled i zaczęła pilnie, skrzętnie badać samą siebie.
— Ani na chwilę nie wprowadzałam Halskiego pod jeden dach ze mną — myślała — nic a nic nie ciągnęło mnie do słodkiego pożycia dwojga ludzi, które rzeczywiście „pożyciem“ nazwać można. Wszystko się we mnie szarpało, płonęło. Nigdy nie było pragnienia cichych, dobrych, łagodnych chwil. Może tam coś... dawniej, gdy chciałam... wydać się za niego, ale i to miało raczej chęci powierzchownego, światowego, usankcjonowanego połączenia — ale to, co tam nazywają na świecie zżyciem się duchowem? Ha, ha!...
Zaczęła się śmiać nagle i to nawet szczerze.
— Z nim, przy nim — i myśląc o nim, o jednej tylko sprawie myśleć można było, o zadowoleniu cielesnem. Tak on jakoś wszystko sprowadzał do tego jednego mianownika.
Doprawdy!
Przypomniały się jej czasy narzeczeństwa. Chłodno, zimno — przyznała, że Bohusz dawał jej masę złudzeń na przyszłość, właśnie w kierunku domowego i duchowego połączenia.
— Że nie dotrzymał, to wina losu, może jego — może... moja.
Usiadła — objęła rękami kolana, w pozie zasmuconej wdowy.
— Zły nie był znów tak bardzo — myślała łaskawie — trzeba mu będzie dać jakie kwiaty, naturalnie bez napisu.
Opanowała ją nieposkromiona wesołość.
— A gdyby tak wiecheć jak snop i szarfy — z napisem — nieutulona w żalu żona... Tableau!
Wracała jej swoboda myśli i ciała, pierwotna, dziecięca. Była jakby spłukana ciepłym, wiosennym deszczem. Jakieś przyszłości barwne tęczowo, motylo wirowały w oddali. Lecz nic w tej przyszłości nie było z barw teraźniejszych, znanych.
Witała ten fakt z wielką radością. Ciekawość ją garnęła ku sobie.
— Co będzie teraz? Co będzie?...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Zajęczał dzwonek — rozkokotał się głupio, bez sensu.
— Masz... kogoś niesie — pomyślała trywialnie.
Wpadła pokojowa.
— Pan Halski — i bardzo prosi, aby pani przyjęła na chwilę.