— Do tej nie masz pani dość tchu — wyrzekł powoli — a za dużo masz kultury serca i ducha. A przytem pani przeszłaś taki czyściec na erotycznym szlaku, że możesz sięgnąć po najwyższe wartości życiowe w tym kierunku — po miłość jednego człowieka.
Zaczęła podśmiechiwać się cicho.
— Czy to dla pana jest najwyższą wartością miłosną?
— Tak! zawołał. — Tak!
— Mówiłeś inaczej.
— Lecz w głębi duszy miałem zawsze tę tęsknotę do zżycia się z jedną tylko kobietą. Lecz nie łatwo mi było spotkać taką kobietę. Musiałem brać, co było pod ręką — istoty pełne dreszczów, wywołanych przez innych mężczyzn, o których, kto wie, myślały może, będąc w moich objęciach. I odrzucałem je po jakimś czasie, bo marzeniem mojem było stopić ciało mej kochanki i przesączyć w moją krew — ale jako element czysty, doskonały i bez skazy — rozumiesz, Reno! — bez skazy!
Chmurna jakaś i gniewna osunęła się na obok stojące krzesło.
— Rozumiem! — odrzekła — mnie pierwszy mężczyzna, który mnie inicjował w świat zmysłów, nauczył pogardzać zmysłami. Pana pańskie kochanki nauczyły pogardzać miłością.
— I dały mi już teraz przesyt tej pogardy... Ach! Czuję zbliżającą się ku mnie melancholję tych, którzy żyli dla zmysłów...
Rena wbiła w niego niechętne oczy. Wydawał się jej śmieszny, taki melancholijny w swym źle wypranym garniturze. Szarpało ją niepokojem. Zrozumieć się, pojąć nie mogła. Czy ona to kilkanaście godzin temu wisiała u jego ust, drżąca i gotowa na wszystko dla jego uścisku?
Czy ona?
Zbliżył się do niej jakiś uroczysty, zmieniony. Dostrzegła znów, że miał na włosach trochę łupieżu. To go dobiło. Usiadł naprzeciw niej — patrzył w nią melancholijnie. Spodnie podniosły się jeszcze wyżej. Szczęściem skarpetki miał ładne, ale te już go uratować nie mogły.
On mówił tymczasem:
— Przez tę noc dzisiejszą, przez tę chwilę, którą obecnie przeżywamy, przemyślałem tyle, odrzuciłem tyle z mych negacyj, obaliłem swoje dawne ołtarze — zbliżyłem się do twoich wierzeń, do twej czystej, prymitywnej piękności dziecięcej, że po prostu roztopił się we mnie lód, który mnie otaczał.
Pochylił się prawie do stóp Reny.
— Reno! Bądź moją kochanką!
Zamknęła czemprędzej oczy, aby go nie widzieć, aby
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/237
Ta strona została przepisana.