Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/239

Ta strona została przepisana.

Tyle męczarni z jej strony, tyle łez, takiego asystowania powolnego, degradacji jej wielkiej wyniosłości, ta poniewierka w walce z żądzą, to uleganie tej żądzy, poniżanie się — wreszcie finalny obłęd, w czasie którego bez logiki, bez linji oddała się Kaswinowi — wszystko to było niezaprzeczenie dziełem klęczącego przed nią człowieka.
I do czego doprowadziło to wszystko? Do czego ta walka, w czasie której krwawo, tak bardzo cierpiała i oddała swe ciało w poniewierkę?
Do śmiesznego, nędznego rezultatu.
Do propozycji... małżeństwa!
Szalone, druzgocące burzą namiętności uniesienia, zakończone dziecinną szopką grzecznych i pobożnych malców!
Zaiste — warte były tego zakończenia noce bezsenne, białe noce, w czasie których wiła się jak gad nadeptany, jak szalejąca z pragnienia pantera, obramowana bezlitośnemi prętami klatki.
Zaiste...
Wyprostowała się i dozwoliła całej mściwości, całej pysze, całej ambicji swojej przedrzeć tamy, które drżącą z namiętności wolą wznosiła w swoim charakterze.
I wspaniałym, nie do naśladowania ruchem, właściwym tylko kobiecie, „która ma dosyć“, strząsnęła ze siebie garnącego się ku niej, w grzecznej ekstazie rozślimaczonego mężczyznę.
— Proszę! Przestań Pan! — wyrzekła prawie surowo.

XXIV.

Spojrzał na nią coraz bardziej zamglonemi oczyma.
— Reno! Reno!... Wszak jesteś moja — moja!
— Ja?
Nic nie zdoła oddać tonu, tego krótkiego, urywanego słowa.
— Ja jestem niczyja!
Rzuciła te słowa jak fanfarę triumfalną.
Lecz on nastawał sentymentalnie:
— Właśnie dlatego, że jesteś niczyja, musisz być... moja. Właśnie dlatego, żeś tak biała i czysta...
Zaczaiła się jak zwierz, który czuje, iż myśliwy nie ma broni, zgubił ją i stoi przed nim, schlebiając mu teraz, fantazując o jego szlachetności — wielkiej, która jest po prostu ideałem...
— Więc ta moja biel i ta czystość jest dla pana także główną wartością moją?