Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjść na czas... Gdyby Wanzer wrócił, ażeby ją zabić?... Bała się, mama się bała, żeby nie wrócił i nie zabił jej. Słyszałem jak mówiła Maryi, żeby jej przyniosła kufer i spakowała rzeczy, bo chciałaby z Rzymu wyjechać natychmiast... do Tivoli, zdaje mi się, do ciotki Amalii... Musimy jeszcze przyjść na czas. Pozwolisz jej odjechać?
Przystanął, ale tylko dlatego, żeby mi w twarz popatrzeć i usłyszeć moją odpowiedź. Wyjąkałem:
— Nie... nie...
— A jego, czy znowu wpuścisz do domu? Nic mu nie powiesz? Nic mu nie zrobisz?
Nie dałem żadnej odpowiedzi. 1 nie spostrzegł, że ginę ze wstydu i bólu. Nie spostrzegł nic; bo po chwili rzekł nagle głosem, który mi się wydał już nie tym samym co przedtem, głosem, drżącym ze wzruszenia:
— Tatku, tatku, ty się nie boisz... Ty go się nie boisz, prawda?
— Nie... nie... — wybełkotałem.

I szliśmy dalej w straszny upał, mijając willę Ludovisi, stosy cegły, doły wapienne, które mię oślepiały i pociągały do siebie. „Lepiej, o wiele

— 114 —