Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyniosę ci świeżej wody z kuchni.
Pospieszyłem do kuchni i podstawiłem karafkę pod kurek od wodociągu.
Kuchnia była tuż obok przedpokoju. Naraz ucho moje rozróżniło wyraźnie szelest klucza, obracanego w zamku. Skamieniałem tak, że bezwarunkowem niepodobieństwem było dla mnie ruszyć się. Słyszałem jednak otwierające się drzwi. Rozpoznałem chód Wanzera.
— Ginevro! — zawołał.
Cisza. Postąpił parę kroków i zawołał jeszcze raz:
— Ginevro!
Milczenie. Znowu kroki. Prawdopodobnie szukał jej teraz w pokojach. Bezwarunkowo nie mogłem się ruszyć.

Nagle usłyszałem krzyk mego syna, dziki wrzask, który w jednej chwili wyprowadził mię ze zdrętwienia. Wzrok mój padł na długi nóż kuchenny, połyskujący na szafce i w jednem okamgnieniu chwyciła go moja ręka. Nieprawdopodobną siłę uczułem w ramieniu, jakby wichrem unoszony znalazłem się na progu pokoju mego dziecka: i zobaczyłem mojego syna oplatającego

— 119 —