Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— To niebezpieczny wrzód, — zauważył w końcu sentencyonalnie młodszy Talamonte.
— Tak, tak! niebezpieczny — przytwierdzili inni.
Na drugi dzień pokazała się rzeczywiście krwią zabarwiona ropa, która wyciekała z pod cienkiej skóry obrzmienia. Wrzód pękł. Chore miejsce wyglądało jak gniazdo os, z którego materya płynęła obficie. Zapalenie i ropienie zwiększało się w niesłychany sposób.
W trwodze przyzywał Gialluca świętego Rocha, który leczy rany. Ofiarował dziesięć, dwadzieścia funtów wosku. Klęcząc na środku pokładu, wznosił ku niebu ramiona i z tragicznymi gestami czynił śluby, zaklinając się na ojca, na matkę, na żonę, na dzieci. Otaczający go towarzysze po każdem zaklęciu robili z uroczystemi minami znak krzyża świętego.

Ferrante La Selvi, który czuł zbliżającą się burzę, przypomniał surowym głosem marynarzom o ich obowiązkach. Statek pochylił się całkiem na bok. Massacese, obydwa Talamonte, Ciru rzucili się na swoje stanowiska. Nazareno wydrapał się na maszt. Zwinięto żagle, oprócz dwóch przednich. I statek, pochylając się to na

— 127 —