Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

się nieprzerwanie o statek. Na dalekim horyzoncie wznosiły się o lejkowatych formach chmury i rozszerzały się na ogołoconem z ptactwa niebie. Wśród burzenia się żywiołów, przy niepewnem świetle okrętowej latarni, wzrastał niepokój tych ludzi. Wśród borykania się z chorym potęgowała się ich złość.
— Nie ruszaj się.
Massacese zrobił jeszcze na chybił trafił trzy czy cztery cięcia. Z krwią zmieszana, biaława materya wypływała z rany. Wszyscy nią byli zbryzgani, oprócz Nazarena, który, trzęsąc się, stał oparty o poręcz, przerażony okropnym widokiem.
Ferrante La Selvi spostrzegł, że statek jest w niebezpieczeństwie i wydał na cały głos komendę:
— Do roboty! Obrócić statek!

Obydwa Telamonte, Massacese i Ciru wykonali manewr. Przechylając się to na jedną to na drugą stronę, przybrał znów statek właściwy kierunek. W dali wynurzała się wyspa Lissa. Przez chmury przeciskały się długie, świetlane gzygzaki, spadały na wodę, nowe co chwila na niebie wywołując zmiany.

— 133 —