Ferrante został przy sterze. Inni wrócili do Gialluc’i. Cięcia musiały być wyczyszczone, wypalone i założone szarpiami.
Operowany znajdował się teraz w stanie zupełnej niemocy. Zdawał się już o niczem nie mieć pojęcia. Patrzył na swoich towarzyszów przygasłemi oczami, owym złamanym wzrokiem zwierząt przed skonaniem. Od czasu do czasu wypowiadał jakby do siebie mówiąc:
— Jestem zgubiony. Jestem zgubiony!
Ciru próbował wyczyścić ranę kłakami, ale rękę miał ciężką i drażnił ją. Ażeby aż do końca naśladować przykład lekarza Margadonny, zaostrzył Massacese starannie dwa jednakowe jodłowe patyczki. Dwaj Talamonte zajęli się terem, bo terem postanowiono ranę wypalić. Niemożliwem było rozniecić ogień na pokładzie, z powodu przelewającej się nieustannie fali. Zeszli więc bracia Talamonte na dół do kajuty.
Massacese zawołał do Cira:
— Wymyj ranę morską wodą!
Ciru zrobił, jak mu polecono. Gialluca wszystko pozwalał robić ze sobą. Jęczał i kłapał zębami. Szyja jego stała się bezkształtną, poczerwieniała cała, miejscami zaś była niebieskawa.