— Nie opuszczaj mnie! Nie opuszczaj mnie!
Uspokoili go i położyli napowrót. Bał się, mówił bez sensu; płakał, nie chciał umrzeć. Zapalenie rozszerzyło się na całą szyję, kark, a nawet na część tułowiu, obrzmienie stawało się coraz monstrualniejszem, groziło mu uduszeniem. Trzymał szeroko otwarte usta, ażeby módz czerpać powietrze.
— Wynieście mię na górę! Brak mi tchu... umrę tutaj...
Ferrante wezwał ludzi na pokład. Statek lawirował wkoło, ażeby odzyskać właściwy kierunek. Ciężkie było manewrowanie. Z ręką na sercu szukał właściciel „Trinity“ odpowiedniego wiatru i wydawał potrzebne rozkazy. Nad wieczorem wygładziły się fale.
Po niejakim czasie wpadł na pokład Nazareno, trzęsąc się ze strachu, z okrzykiem:
— Gialluca umiera! Gialluca umiera!
Marynarze pobiegli na dół i zastali już swego towarzysza nieżywego na jego legowisku, całkiem rozrzuconem, z otwartemi oczami i napuchniętą twarzą, jak uduszonego.
Stary Talamonte rzekł:
— A teraz co?...