Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Inni milczeli i stali w osłupieniu przed trupem.
Nic nie mówiąc, wrócili znów na górę.
Talamonte powtórzył:
— A teraz co?
Zwolna zapadła noc nad wodą. Uciszyło się powietrze. Po raz drugi obrócono żagle. Na horyzoncie ukazała się wyspa Solta.
Marynarze zbici w gromadkę na pokładzie omawiali zdarzenie. Żywy niepokój przygniatał im serca. Massacese był blady i zadumany.
— Czy nie przypiszą nam winy jego śmierci? — rzekł w końcu. — Czy nie myślicie, że czekają nas nieprzyjemności?
Ta sama obawa dręczyła już wszystkich tych zabobonnych i nieufnych ludzi. Odpowiedzieli:
— Masz słuszność.
— A więc! Co robić?
Starszy Talamonte rzekł na to:
— Nie żyje, prawda? Rzućmy go do morza. Powiemy, że podczas burzy utonął... Tak będzie najlepiej.

Zgodzono się na tę propozycyę. Przywołano Nazarena.

— 138 —