Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.




BOHATER.

Wielkie chorągwie świętego Gonzalva, wyniesione już na plac, poruszały się zwolna i ciężko na wietrze. Silne, muskularne, o śniadych twarzach postacie, trzymały je, jakby bawiąc się, w swoich rękach.
Mieszkańcy Mascalica obchodzili święto wrześniowe ze zwykłą okazałością. Serca wszystkich wypełniał głęboki, religijny nastrój. Cała gmina niosła swemu patronowi daninę z obfitych żniw w ofierze. Kobiety przystroiły ulice różnobarwnymi dywanami, mężczyźni obramowali drzwi świeżą zielenią, progi powysypywano kwiatami. Łagodny wietrzyk przeciągał ulicami, kołysząc, upajając tłumy.
Procesya, gotowa do pochodu, rozwinęła się od wejścia do kościoła wzdłuż placu.

Przed głównym ołtarzem ośmiu silnych, dobranych ludzi oczekiwało na chwilę, kiedy na

— 142 —