swoich barkach mieli unieść statuę San Gonzalva; byli to: Giovanni Curo, L’Ummalido, Mattala, Vizencio Guanno, Rocco di Cenzo, Benedetto Galante, Biaggio di Clisci i Giovanni Senzapaura. Dumni z zaszczytu, jaki im przypadł w udziale, stali niemi i uroczyści, spoglądając przed siebie. Byli jakby nabrzmiali siłą, zapałem skrzyły im się oczy.
Od czasu do czasu obmacywali, próbując, mięśnie swoich ramion i stawy rąk, jakby chcieli przekonać się o ich sile, przyczem uśmiechali się do siebie.
Olbrzymia, bronzowa statua świętego patrona o srebrnej głowie i srebrnych ramionach, jakkolwiek próżna wewnątrz, była nadzwyczajnie ciężka.
Mattala rzekł:
— Naprzód!
Wiedziony ciekawością, cisnął się lud zgromadzony dokoła. Szyby w oknach kościoła brzęczały za każdym silniejszym powiewem wiatru. Woń kadzidła wypełniała obszerną nawę kościoła. Chwilami słychać było dźwięk instrumentów. Jakiś rodzaj niewypowiedzianego wzruszenia ogar-