powiedział L’Ummalido i ruszył w pochód razem z innymi.
Ludzie patrzyli na niego zdumieni. Co chwila, na widok zakrwawionej, posiniałej ręki, zapytywał go ktoś:
— L’Umma, jak ci jest?
Nie odpowiadał. Kroczył poważnie w takt muzyki, z podaną cokolwiek naprzód głową, krępowany w ruchach coraz więcej wzrastającą ciżbą. Nagle upadł na skręcie ulicy. Pochód przystanął, święty zaczął tracić równowagę. Zaraz jednak ruszyła znów procesya. Mattia Scarafolo zajął opróżnione miejsce.
Dwaj krewni wzięli na ręce omdlałego L’Ummalida i zanieśli go do najbliższego domu.
Anna di Cenzo, stara, doświadczona w obchodzeniu się z ranami kobieta, spojrzała na okaleczałą, zakrwawioną rękę, pokiwała głową i rzekła:
— Niewiele tu da się zrobić!
Sztuką swoją nie mogła nic poradzić. L’Ummalido odzyskał przytomność, ust jednak nie otworzył.
Podniósł się na pół i spoglądał spokojnie na ranę. Z pogruchotanemi kośćmi zwisała