Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

w dół nie do uratowania, stracona na zawsze ręka.
Przyszło paru starych, doświadczonych chłopów, ażeby ją obejrzeć.
Słowem i wzrokiem dawali wszyscy jedną myśl do zrozumienia.
L’Ummalido zapytał:
— Kto niesie świętego?
Odpowiedzieli mu:
— Mattia Scarafolo.
— A cóż teraz zamierzacie? — dopytywał się dalej.
Odpowiedzieli:
— Chcemy na nieszpory!
Chłopi pożegnali się i poszli na nieszpory. Z kościoła dochodziło dzwonienie. Jeden z krewnych postawił przed chorym wiaderko z zimną wodą i rzekł:
— Od czasu do czasu wsadź tu rękę. Wrócimy niebawem; idziemy teraz na nieszpory.
L’Ummalido został sam. Dzwony kołysały się żwawiej i brzmiały pełniej. Dzień miał się ku schyłkowi; w niskie okno uderzały gałęzie drzewa oliwnego, poruszane wiatrem.

L’Ummalido się nachylił i zanurzył rękę

10*
— 147 —