niałej hałastry, wałęsającej się po kraju, wyciągającej pieniądze z kieszeni próżniaków. Były tam także piękności z domu Fiorentina: trzy czy cztery występnem życiem zupełnie zrujnowane kobiety, z uszminkowanymi na kolor cegły policzkami, z bestyalskiemi oczami i zwiędłemi, sinemi, podobnemi do fig przejrzałych ustami.
Passacantando postąpił parę kroków i usiadł pomiędzy Picą i Peppucią na ławie pod ścianą, zasmarowaną sprośnymi napisami. Był to wybujały, zaniedbany chłopisko o bladej bardzo twarzy, na której olbrzymi, krogulczy nos dominował nad wszystkiem. Uszy, sterczące po dwóch stronach głowy, miał nierównej wielkości. W kątach jego grubych, jak cynober czerwonych warg widać było stale parę małych baniek białawej śliny. Czapka, lipka z brudu i sztywna, jakby nawoskowana, nakrywała jego bujne, kędzierzawe włosy, z których jeden lok, niby korkociąg spadał mu aż po koniec nosa, podczas gdy drugi plątał się po skroniach. Cała jego postać, każdy ruch, ton głosu, spojrzenia wskazywały na pewne wrodzone prostactwo i bezczelność.
— Hola! Afrykanko, kwarta! — krzyknął stu-