trzewiczków, w których tkwiły jego nogi, które zachowały formę jego nóg. Tego nie potrafiłbym panu nigdy wytłumaczyć, nie potrafiłby tego żaden ojciec, żaden.
W chwili gdy weszli do pokoju, ażeby go zabrać, czy nie leżały wszystkie jego rzeczy na krześle, obok jego łóżka? Dlaczegóż wówczas myślałem tylko o trzewikach. Dlaczego pełen trwogi szukałem ich pod łóżkiem z tem uczuciem, że serce moje pęknąć by musiało, gdybym ich nie znalazł. Dlaczego je schowałem, jakby w nich pozostała cząstka jego życia? O, tego pan nie może zrozumieć.
Jakże często w zimne zimowe ranki, gdy czas był do szkoły... Biedne dziecko cierpiało na odmrożenie. Jego nogi były w zimie jedną krwawą raną. I ja go obuwałem w trzewiki, sam go obuwałem. Tak dobrze to umiałem! Potem się nachylałem, ażeby je zasznurować i czułem jego z zimna drżące ręce, oparte na moich ramionach, i robiłem to dłużej jak było potrzeba... Ale pan tego nie może zrozumieć.
Kiedy umierał, miał tylko tę jedną parę, którą pan tu widzi. I ja mu ją zabrałem. I z pewno-