wadził mię razem z doktorem do mego mieszkania. Pomagał przy zakładaniu drugiego bandaża i siedział u mnie do późnej nocy. Nazajutrz rano był znów. Przychodził często. I to był początek mojej niewoli.
Jak pies, który się boi: takie było moje zachowanie się wobec niego. Nic na to nie mogłem poradzić. Kiedy do mnie przychodził, rządził się jak pan. Otwierał moje szuflady, czesał się moim grzebieniem, mył sobie ręce w mojej miednicy, palił moją fajkę, przeglądał moje papiery, czytał moje listy i zabierał ze sobą co mu się podobało. Z każdym dniem stawała się jego tyrania straszniejszą i z każdym dniem poniżałem się więcej i coraz bardziej upadałem na duchu. Nie miałem już ani cienia własnej woli. Poddawałem się bez oporu.
Za jednym zamachem pozbawił mię wszelkiego poczucia ludzkiej godności, z taką samą łatwością, z jaką mógłby mi wyrwać włos z głowy.
A jednak nie stępiały moje zmysły. O, nie. Miałem świadomość wszystkiego, co się ze mną działo, bardzo jasną świadomość wszystkiego: mojej niemocy, mojego upokorzenia, a przede-