Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Działałem na ślepo. Dałem się omamić czemuś, czego nie znałem. Straciłem znów pojęcie rzeczywistości. Było mi, jakby mię otoczyła obca atmosfera, która mię oddzieliła od zewnętrznego świata. Miałem to uczucie nietylko w oczach, ale także w skórze. Nie wiem jak to mam powiedzieć. Kampania naprzykład, ta Kampania, przez którą jechałem, wydawała mi się w nieskończonej dali, niezmierzoną przestrzenią odemnie oddzielona...
Czy może pan sobie wyobrazić taki dziwny stan duszy? Wszystko, co panu tutaj opisuję, musi się panu wydawać niedorzecznem, niemożliwem, głupiem. Ale proszę pamiętać, że aż do dzisiejszego dnia, życie moje upływało bez przerwy w tym bezładzie, w tem zamieszaniu. Paresthesia, dyresthesia... Wymieniano mi nazwy mojej choroby, ale wyleczyć mię z niej nikt nie potrafił. Przez całe moje życie byłem bliski obłąkania, jak człowiek, który pochylony nad przepaścią, oczekuje od chwili do chwili, aż go ogarnie zawrót głowy, ciemń.

Co pan myśli? Czy utracę zmysły, zanim oczy zamknę na zawsze. Czy widzi pan jakie oznaki w mojej twarzy, w moich słowach? Pro-

— 40 —