Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ah, pan Episcopo! Pan tutaj?
To głos Ginevry. Ginevra stoi przedemną i wyciąga do mnie obydwie ręce. Jestem nieprzytomny.
Spogląda na mnie i uśmiecha się w oczekiwaniu, że mi się uda coś powiedzieć. Jestże to ta sama kobieta, która w zakopconej, pełnej dymu sali chodziła dookoła stołu i usługiwała? Czy to możebne, że to ona?
Wyjąkałem nareszcie parę słów. A ona powtarza:
— Ale skądże się pan wziął tutaj? Co za niespodzianka!
— Przyjechałem, ażeby panią zobaczyć.
— A więc pan nie zapomniał, że jesteśmy zaręczeni?
I śmiejąc się dodała:
— To moja siostra. Niech pan idzie z nami do kościoła. Zostanie pan cały dzień u nas, prawda? Będzie pan grał rolę narzeczonego. Dobrze?
Była wesoła, rozmowna, pełna powabu, kokieteryi. Miała na sobie zwykłą, skromną, pomimo to jednak ładną, prawie elegancką suknię. Dopytywała się o towarzyszów.

— A ten Wanzer?

— 42 —