— Tak bardzo pan cierpi?
— Strasznie!
Chustką, która ani kształtu, ani koloru już żadnego nie miała, obtarł zwolna i ostrożnie powieki. Potem włożył znów ostrożnie okulary i wypróżnił drugą szklankę jednem pociągnięciem. Poruszał flaszką i rzekł:
— Mój synu, to jedyne na świecie!
Przypatrzyłem mu się. Nic, ale to nic w nim nie przypominało Ginevry: żaden rys, żaden wyraz, żaden ruch, nic. Pomyślałem: on nie jest jej ojcem.
Wypił znów szklankę i kazał podać jeszcze jeden litr, poczem powtórzył głosem tak brzmiącym, jakby śpiewał fistułą:
— Cieszę się, że się żenisz z Ginevrą. I ty, i ty także możesz się cieszyć... Porządna rodzina — Canale! Gdybyśmy nie byli uczciwi... moglibyśmy... dzisiaj...
I kiedy podniósł szklankę, zaigrał na jego ustach dwuznaczny uśmiech, który mię zaniepokoił.
Potem zaczął znów:
— A Ginevra... z Ginevrą mogliśmy wielki los wygrać, gdybyśmy byli chcieli. Rozumiesz?