czerwonawymi pryszczami pokrytej twarzy. Pozdrowił Canalego:
— Dzień dobry, Baptysta!
Baptysta przywołał go do siebie i podał mu szklankę wina.
— Pij pan za nasze zdrowie, Teodoro. Przedstawiam panu mojego przyszłego zięcia, narzeczonego Ginevry.
Z siwych oczu nieznajomego padło na mnie zdziwione spojrzenie, przyczem wstrząsnął mną dreszcz, jakby mi coś lepkiego i zimnego przeszło po skórze. Mruknął:
— To pan jest...
— Tak, tak — powtórzył gaduła i przerwał mu — pan Episcopo.
— Ah, pan Episcopo! Bardzo mi przyjemnie... Gratuluję...
Nie otworzyłem ust. Ale Baptysta się śmiał, z brodą na piersiach, i przybrał przebiegłą minę. Teodoro się pożegnał.
— Adieu, Baptysta. Do miłego widzenia, panie Episcopo.
I podaliśmy sobie ręce.
Jak tylko wyszedł, rzekł do mnie z cicha Baptysta: