Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz ty kto to jest? Teodoro, zausznik markiza Aguti, starego, właściciela tego pałacu, tu obok. Od roku siedzi mi na karku z powodu Ginevry. Wiesz? Ten stary chce, chce ją mieć. Płacze, wrzeszczy, tupie nogami, jak dziecko, bo chce ją posiąść. Markiz Aguti, ten sam, co go to jego kobiety przywiązały do łóżka i wybatożyły aż do krwi... Aż do nas słychać było ryk... Później wdała się w to policya... Ha, ha, ha! Biedny Teodoro! Jego mina? Widziałeś jaką zrobił minę? Nie spodziewał się tego.
Śmiał się ciągle swoim głupkowatym śmiechem, podczas gdy ja ginąłem z niepokoju. Nagle pomiarkował się i zaklął. Z pod okularów spływały mu po policzkach dwa brudne potoki łez.
— Oh! te oczy! Co za ból, gdy piję!

I znów podniósł w górę te straszne zielone okulary; i znów zobaczyłem tę zeszpeconą twarz, jakby obdartą ze skóry, czerwoną, jak tył niektórych małp w menażeryach. I znów zobaczyłem te smutne oczy w pośrodku dwóch ran. I znów zobaczyłem jak przyciskał tę brudną chustkę do powiek.

— 57 —