porabiasz? Gdzież jadasz? Gdzie spędzasz wieczory?
Odpowiedziałem nowem kłamstwem, nie patrząc na niego.
— Rozmawialiśmy niedawno o tobie — mówił dalej. — Zdaje mi się, że to Efrati nam opowiadał, że cię widział na via Alessandrina pod bramą z jakimś pijanym człowiekiem.
— Z pijanym? — odpowiedziałem — śniło się chyba Efrati’emu.
Doberti parsknął śmiechem.
— Hahaha! Poczerwieniałeś? Ładne sobie zawsze dobierasz towarzystwo... Przychodzi mi przytem na myśl, czy nie masz jakiej wiadomości o Wanzerze?
— Nie, nic nie wiem.
— Jakto? Nie wiesz, że jest w Buenos-Ayres?
— Nic nie wiem.
— Ah, biedny Episcopo! Bądź zdrów, muszę cię pożegnać. Szanuj się, szanuj, słyszysz? Zmizerniałeś, bardzo zmizerniałeś. Bądź zdrów.
Skręcił w inną ulicę i pozostawił mię w niepokoju, którego nie byłem w stanie stłumić. Wszystkie słowa owego dawno minionego wieczoru, kiedy to mówił o ustach Ginevry, wszyst-