Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/115

Ta strona została przepisana.

rzeć na Julianę, dręczony jednak pragnieniem nieprzepartem popatrzenia na nią i drżałem z obawy, żeby czasem ona lub Fryderyk nie posłyszeli bicia mego serca, żeby nie odwrócili się ku mnie i nie spostrzegli mego pomieszania. Pomieszanie moje bowiem było tak wielkiem, że zdawało mi się, iż mam twarz całkowicie zmienioną, że nie byłbym w stanie podnieść się, nie byłbym w stanie wymówić ani jednej sylaby. Rzuciłem na Julianę jedno jedyne tylko spojrzenie szybkie, ukradkowe i profil jej wyżłobił się w mej pamięci tak silnie, że szczególniejszem złudzeniem wydawało mi się, iż go widzę wyrysowanym na kartce książki tuż obok słów; „o biednej drobnej twarzyczce“ zmarłej księżnej. Był to profil myślący, spoważniały w tej chwili baczną uwagą, ocieniony długiemi rzęsami, i te wargi zaciśnięte, nieco w dół pochylone u kącików, zdały się składać mimowolne wyznanie zmęczenia niezmiernego i smutku bez granic. Słuchała dowodzeń mego brata. Głos jego dochodził do uszu moich niewyraźny, jakby gdzieś zdaleka, choć był tak bliskim. I wszystkie te kwiaty wiązów, co padały, padały bez ustanku, te kwiaty obumarłe, uduchowione, niemal pozbawione istnienia, niewypowiedziane jakieś sprawiały na mnie wrażenie, jak gdyby ta wizya fizyczna przetworzyła się dla mnie w dziwny jakiś objaw życia wewnętrznego, jak gdybym był obecnym nieprzerwa-