Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/118

Ta strona została przepisana.
VI.

Następnego poranka, między tymi, którzy przynosili dary Wielkanocne, przyszedł do Badioli Kalikst, stary Kalikst, stróż z villi Bzów, z olbrzymim bukietem bzu świeżego i wonnego. Chciał sam, własnemi rękoma ofiarować go Julianie, w ten sposób pragnąc jej przypomnieć urocze chwile naszego pobytu, prosząc koniecznie, usilnie o krótkie bodajby odwiedziny. Pani zawsze tam bywała tak wesołą, tak zadowoloną. Dlaczegóż nie miałaby tam powrócić? Dom pozostał nietknięty; nic w nim nie zostało zmienione. Ogród rozrósł się, jest cienistszym jeszcze, niż dawniej. Szpalery bzów tworzą w nim dziś las istny! a wszystko to kwitnie teraz. Zapach bzów chyba dochodzić musi do Badioli wieczorami? Doprawdy i ogród i dom oczekują na odwiedziny. Pod gzemsami wszystkie stare gniazda pełne są jaskółek. Zgodnie z życzeniem pani, szanowano te gniazda, jak rzecz świętą. Ale, szczerze mówiąc, jest ich za dużo już teraz. Co tydzień trzeba łopatami oczyszczać balkony i gzemsy okien. A co to za świegot od rana do wie-