Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/121

Ta strona została przepisana.

pienie, wspoimienia jakieś mętne? Kogóż mogłem się lękać, widząc, że usta matki dotykały czoła Juliany, uśmiechnionej, swobodnej, widząc, że brat mój ściskał w swej dumnej i prawej dłoni wątłą i bladą rączkę tej, która była dla niego powtórnem wcieleniem Konstancyi?