Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/135

Ta strona została przepisana.

łomiony, jak człowiek, który miał przez czas pewien oczy zawiązane. Oboje rozglądaliśmy się dokoła, potem spojrzeliśmy na siebie wzajem i oboje mieliśmy w oczach myśl tęż samą. Tłum wspomnień miłosnych złączony był z tą starą ławeczką kamienną. Serce moje wezbrało nie już żelem, ale żądzą niespokojną, jakiemś pragnieniem szalonem życia, które niby w błyskawicy nagłej stawiło mi przed oczy wizyę fantastyczną i olśniewającą przyszłości, „Ach! ona nie wie, do jakich nowych objawów uczucia jestem dziś zdolny! W duszy mojej jest cały raj szczęścia dla niej“. I błysk tego ideału miłości był tak silnym, że mnie unosił w krainę zachwytu.
— Smucisz się? Ale jakaż istota na ziemi była kochaną tak, jak ja kocham ciebie? Której kobiecie danem było otrzymać dowód miłości, któryby zrównoważył ten, jaki ja tobie daję? Mówiłaś przed chwilą: „Nie powinniśmy byli nigdy ztąd wyjeżdżać“. Bezwątpienia bylibyśmy wówczas pozostali szczęśliwi; nie byłabyś przecierpiała męczeństwa, nie byłabyś tylu łez przelała, nie straciłabyś tylu lat życia; ale nie byłabyś też poznała całej głębi mojego uczucia, wszystkiej miłości mojej...
Ona siedziała z głową pochyloną na piersi, z nawpół przymkniętemi oczyma i słuchała mnie nieruchoma. Rzęsy kładły jej na górną część policzków cień, który mnie niepokoił daleko więcej, niż spojrzenie.