Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/153

Ta strona została przepisana.

łach, że byłbym w stanie wnieść ją od razu, bez odpoczynku po schodach.
Odpowiedziała:
— Nie. Wejdę sama.
Patrząc jednak na nią, słysząc głos jej, trudno było przypuścić, że wejść zdoła.
Otoczyłem ją ramieniem tak, jak poprzednio w alei ogrodu, unosiłem zlekka i stawiałem stopień po stopniu. Dom cały, powiedziałbyś, rozlegał się głuchym i odległym jakimś takim szumem, jaki zachowują niektóre gatunki muszli w swych załomach; z zewnątrz nie dochodził żaden odgłos inny.
Kiedy stanęliśmy w sieni pierwszego piętra, zamiast otworzyć drzwi nawprost schodów położone, zwróciłem się na prawo w kurytarz ciemny i pociągnąłem ją za sobą za rękę, nic nie mówiąc.
— Gdzie my idziemy? — spytała.
Odpowiedziałem:
— Do naszego pokoju.
Nic nieomal nie było tu widać. Kierowałem się raczej tylko instynktem. Znalazłem wreszcie klamkę, otwarłem drzwi; weszliśmy.
Ciemność przerzynało jedynie światło, sączące się z zewnątrz przez szczeliny żaluzyj a szum był tu głuchszym jakimś jeszcze. Chciałbym był podbiedz natychmiast do okien i wpuścić tu jak najwięcej światła; ale nie mogłem odstąpić Juliany, zdawało mi się niepodobieństwem oderwać