Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/17

Ta strona została przepisana.

żność przez przeciąg całej rekonwalescencyi. I tak już biedna pacjentka miała nerwy niesłychanie osłabione i rozdrażnione. Przygotowania długie i nudne wyczerpywały ją i drażniły do tego stopnia, że nieraz próbowała zerwać się z łóżka, zbuntować, uchronić od męki brutalnej, którą uważała za pogwałcenie, upokorzenie, upodlenie...
— Powiedz, — spytała mnie któregoś dnia z goryczą — czy myśląc o tem, nie czujesz do mnie obrzydzenia? O jakież to szkaradne!
I z gestem obrzydzenia i wstrętu do samej siebie zmarszczyła brwi, potem umilkła.
Innego znów dnia, kiedy wchodziłem do jej pokoju, spostrzegła, że mnie tam uderzyła woń nieprzyjemna i w uniesieniu, blada jak płótno, zawołała.
— Idź ztąd, idź ztąd, Tullio! Proszę cię, oddal się! Powrócisz, jak będę już wyleczoną zupełnie. Jeśli pozostaniesz, czuję, że mnie w końcu znienawidzisz. Teraz jestem wstrętna, ohydna... Nie patrz na mnie.
I łkania dławiły jej głos.
Tegoż samego dnia, w kilka godzin później, kiedy siedziałem obok niej w milczeniu, ponieważ sądziłem, że zaczyna drzemać, wymknęły jej się te słowa, wymówione z dziwną intonacją człowieka mówiącego we śnie:
— Ach! gdybym rzeczywiście była tak zrobiła! Pomysł był dobry!
— Co mówisz, Juliano?