Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/171

Ta strona została przepisana.

łem tak nieprzytomnym, że musiałem zatrzymać się, aby rozpoznać drogę. Zkąd pochodziło to ślepe wzburzenie? Z prostej przyczyny fizycznej może, ze stanu szczególnego nerwów. Tak przypuszczałem przynajmniej. Niezdolny do jakiegokolwiek wysiłku refleksyi, do badania metodycznego, do zastanowienia się, ulegałem tyranii nerwów, na których odbijały się przyczyny zewnętrzne, wywołując zjawiska niezmiernie silne, jak w halucynacyach. Ale, niby błyskawice, niektóre myśli odcinały się światłem na wszystkiem innem i zwiększały jeszcze uczucie pognębienia, które już kilka ubocznych okoliczności nieprzewidzianych zrodziło we mnie.
Nie, Juliana nie okazała mi się bynajmniej dziś taką, jaką ją sobie wyobrażałem, taką, jaką powinna mi się była ukazać, gdyby była jeszcze tą istotą, którą znałem, „dawną Julianą“. Nie zachowała się względem mnie w niektórych okolicznościach tak, jak się spodziewałem, że się zachowa. Żywioł jakiś obcy, coś niejasnego dla mnie, gwałtownego, nienaturalnego zmieniło i wykoszlawiło jej osobistość. Czy należało przypisać tę zmianę stanowi chorobliwemu jej organizmu? „Jestem chora, jestem bardzo chora“, powtórzyła kilkakrotnie, jakby na usprawiedliwienie. Tak, to prawda, choroba może sprowadzić zmiany głębokie, może uczynić istotę ludzką wprost trudną do poznania. Ale jakąż była jej choroba? Czy owa dawna, niewykorzeniona żelazem chirurga, skom-