Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/187

Ta strona została przepisana.

kręcących się ciągle; pożerała mnie niecierpliwość, „Kiedyż będę mógł wejść wreszcie? Kiedyż znajdę się z nią sam na sam? Będę ją doglądał, czuwał przy jej łóżku przez noc całą. Za kilka godzin może się uspokoi, będzie się już czuła dobrze. Popieszczę jej włosy a może uda mi się ją uśpić. Kto wie, czy w tem drzemaniu, które nie jest ni snem, ni jawą, nie powie mi: „Chodź“. Miałem dziwną ufność w skuteczność moich pieszczot. Spodziewałem się, że ta noc jeszcze zakończy się szczęśliwie. I jak zawsze pośród udręczeń, które mi sprawiała myśl o cierpieniach Juliany, obrazy zmysłowe przybierały kontury określone, stawały się wizyą jasną i ustawiczną. „Blada, jak płótno koszuli, w blasku lampy, która płonie za firankami alkowy, budzi się po pierwszym śnie bardzo krótkim, patrzy na mnie nawpół przymkniętemi oczyma osłabiona i szepcze: „Chodź, połóż się i ty także“...
Fryderyk wszedł.
— I cóż? — spytał serdecznie — jak się zdaje, nie jest to nic tak złego znowu. Rozmawiałem na schodach z miss Edytą. Może zejdziesz na chwilę zjeść cośkolwiek? Na dole nakryte jest do stołu.
— Nie, nie jestem głodny, na teraz przynajmniej. Później może... Czekam aż mnie zawołają.
— Skoro tu nie jestem potrzebny, odchodzę.