marzyłem i jakiego spodziewałem się wczoraj w willi Bzów, przyczyniło się jeszcze do tego buntu, który się podniósł we mnie. „Niepodobieństwem jest, myślałem, abym przyjął taką sytuacyę; niepodobieństwem, bym wstał, ubrał się, bym wyszedł ztąd, zobaczył znów Julianę, mówił z nią, bym w dalszym ciągu udawał przed matką moją, bym czekał na chwilę sposobną do rozmowy stanowczej, żebym w tej rozmowie ułożył warunki przyszłych naszych stosunków wzajemnych. To niepodobieństwo. Ale w takim razie? Położyć w jednej chwili i radykalnie koniec tym wszystkim cierpieniom... wyswobodzić się, ratować ucieczką... Niema innego wyjścia“. I rozważając łatwość przeprowadzenia czynu, wyobrażając sobie szybkość wykonania, spuszczenie cyngla broni, bezpośredni skutek kuli, ciemność, która po wystrzale ogarnęłaby mnie, doznałem po całem ciele dziwnego dreszczu, pełnego trwogi a przecież pomieszanego z pewnego rodzaju wrażeniem ulgi, przyjemności niemal. „Niema innego wyjścia“. I mimo całej męczarni, którą sprawiała mi niepokój tej świadomości, myślałem z pewną ulgą, że już odtąd nic a nic zgoła nie będę potrzebował wiedzieć, że sam niepokój ten ustanie natychmiast, że koniec końcem wszystko jut będzie skończone.
Posłyszałem pukanie do drzwi i głos mego brata, wołający:
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/214
Ta strona została przepisana.