Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/218

Ta strona została przepisana.
XIV.

Była dziesiąta, kiedy wyszedłem z mego pokoju. W ten poranek kwietniowy wielkie światło, co zalewało Badiolę, wdzierając się przez wszystkie okna i balkony otwarte, onieśmielało mnie dziwnie. Jakże tu przywdziać maskę w blasku takiego światła? Zanim wszedłem do pokojów Juliany, chciałem zobaczyć się z matką.
— Wstałeś dziś późno — rzekła, spostrzegając mnie. — Jakże się czujesz?
— Dobrze.
— Jesteś blady.
— O ile mi się zdaje, miałem cokolwiek gorączki dziś w nocy. Ale teraz już to przeszło.
— Widziałeś Julianę?
— Jeszcze nie.
— Chciała wstać, biedaczka! Powiada, że nic już jej nie jest; ale jak wygląda...
— Idę do niej.
— Nie trzeba tylko zaniedbywać tego i nie odkładając zaraz napisać list do doktora. Nie zwa-