Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/219

Ta strona została przepisana.

żaj na to, co ci mówić będzie Juliana. Napisz sam do niego dzisiaj.
— Czy powiedziałaś jej, mamo, że już wiem?
— Tak, powiedziałam jej, że już wiesz.
— Idę tam, mamo.
Pozostawiłem ją przed wieikiemi orzechowemi szafami, pachnącemi zdala irisem, w których dwie kobiety układały wspaniałą bieliznę stołową, zbytek domu Hermilów. Mania w pokoju, gdzie stał fortepian, miała lekcyę z miss Edytą a gamy chromatyczne następowały jedna po drugiej, szybkie i równe. Piotr, najstarszy i najwierniejszy z naszej służby, osiwiały, nieco przygarbiony, szedł niosąc wielką tacę, na której ustawione były kryształy brzęczące, ponieważ ręce jego drżały ze starości. Cała Badiola zalana falą powietrza i światła, miała pozór radości jakiejś spokojnej. Wszędzie, zda się, rozlanem tu było uczucie jakiejś dobroci; coś jakby uśmiech niedojrzany a nigdy nie gasnący bogów Lasów.
Nigdy uczucie to, ten uśmiech nie przejmowały mnie równie głęboko do dna duszy. I pomyślić, że wielki ten spokój, wielka ta dobroć osłaniały sromotną tajemnicę, którą Juliana i ja skazani byliśmy taić w sobie, nie umierając z tego jednak.
— A teraz? — myślałem w najwyższem strapieniu, błądząc po korytarzach, jak obcy człowiek, co się w nich zgubił, niezdolny skierować kroki w te miejsca, których się lękałem, jak gdyby