Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/22

Ta strona została przepisana.

na chwilę samaż jej dusza utonęłaby w mej twarzy, wydałaby mi się całkowicie przetworzoną. Wówczas napowrot ogarnąłby nas dawny zapał, wróciłyby dawne wielkie złudzenia. Oboje mielibyśmy zawsze tylko myśl jedną, wyłączną i bezprzestanną; oboje nas dręczyłby niepokój nieopisany. Ja spytałbym ją wtedy z drżeniem: „Jest żeś teraz uleczoną?“ I na dźwięk mego głosu ona zrozumiałaby, co kryje w sobie to pytanie i odpowiedziałaby nie zdoławszy ukryć przedemną swego drżenia: „Nie jeszcze!“ A wieczorem, rozstając się po to, by każde odeszło do oddzielnej swej sypialni, czulibyśmy, że umieramy z udręczenia. Ale pewnego ranka nieprzewidzianem spojrzeniem jej oczy powiedziałyby mi: „Dzisiaj, dzisiaj!...“ I w trwodze tej chwili, boskiej a straszliwej, użyłaby pierwszego lepszego dziecinnego pozoru, aby uciec przedemną, przedłużałaby naszą męczarnię. Powiedziałaby mi: „Wyjdźmy, wyjdźmy...“ Wyszlibyśmy w południe jasne, mdławe, białe, białością nieco denerwującą, nieco przygnębiającą. Przechadzka zmęczyłaby nas. Na ręce na twarze poczęłyby padać krople deszczu, ciepłe jak łzy. Wtedy powiedziałbym jej głosem zmienionym: „Wracajmy.“ A na progu, niespodzianie, pochwyciłbym ją w ramiona, czułbym, jak na nie pada bezwładna, w półomdleniu, uniósłbym ją na górę, nie czując nawet bynajmniej jej ciężaru. Od tak dawna! Gwałtowność mojej żądzy powstrzymywałaby obawa, aby jej nie uczynić co złego,