Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/223

Ta strona została przepisana.

ność, badałem dokoła siebie rzeczy i osoby, stawałem się uważnym i świadomym wszystkiego.
Juliana siedziała i trzymała Natalkę na kolanach. Ja także wziąłem sobie krzesło. Mania zaś biegała od niej do mnie, odemnie do niej, bezprzestanie w ruchu, szczebiocząc bez wytchnienia, drażniąc się z siostrą, zarzucając nas tysiącem pytań, na które odpowiadaliśmy tylko skinieniem głowy. Ten szczebiot ruchliwy zapełniał naszą ciszę. W jednym z urywków zdań, które doszły do mego pojęcia, Mania mówiła do siostry:
— Ach! tej nocy tyś spała z mamą? Czy to prawda?
A Natalka:
— Tak, bo ja jestem mała.
— O! wiesz, że na przyszłą noc będzie kolej na mnie. Nieprawdaż, mamo? Weźmiesz mnie do swego łóżka tej nocy...
Juliana nie uśmiechała się, milczała, siedziała zatopiona w myślach.
Trzymała na kolanach Natalkę, odwróconą do niej plecami i otaczała ją wpół ramionami; ręce jej splecione spoczywały na kolanach dziecka, bielsze niż biała sukienka dziewczynki, na której leżały, smukłe, bolesne, tak bolesne, że same w sobie już odsłaniały przedemną cały bezmiar smutku. Juliana miała głowę pochyloną a ponieważ główka Natalki dotykała jej pod-