Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/23

Ta strona została przepisana.

aby nie wydobyć z jej ust okrzyku bólu. Od tak dawna! I istoty nasze utonęłyby, zapadły w nicość pod wpływem tego wstrząśnienia, spowodowanego boskiem a straszliwem wrażeniem, nigdy nie zaznanem, nigdy nie zamarzonem. A potem widziałbym ją niemal umierającą, z twarzą zalaną łzami, tak bladą, jak poduszka łoża.“
Ach! taką właśnie zobaczyłem ją, zobaczyłem umierającą tego poranku, kiedy lekarze uśpili ją chloroformem; czując, że zapada w znieczulenie śmierci, usiłowała kilkakrotnie wyciągnąć ku mnie ręce, usiłowała przyzwać mnie na pomoc. Wyszedłem wzburzony z pokoju; w przejściu mignęły mi tylko instrumenta chirurgów, rodzaj ostrych łyżeczek, bandaże, szarpie, lód i inne przedmioty, przysposobione na stola w symetrycznym porządku. Przez dwie długie godziny, dwie godziny bez końca, czekałem, jątrząc jeszcze cierpienie rozbujałą imaginacyą. I serce moje mężczyzny ściskała litość bezmierna dla tej biednej istoty, wydanej na pastwę żelazu chirurga, co mnie raniło nietylko cieleśnie, ale do głębi najtajniejszych zakątków duszy, ranił; w uczuciu najsubtelniejszem, będącem obroną kobiety — w uczuciu jej niewieściego wstydu. Drżąc całem ciałem, widziałem w niej teraz, widziałem w nich wszystkich, z przerażającą jasnością ową ranę pierworodną, ranę haniebną, wiecznie otwartą „co krwawi i cuchnie“...