Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Może odgadnął, że kryłem przed wszystkiemi jakieś cierpienie, nie dające się wyznać, te jedyną przyczyną, co mnie popchnęła do tego śmiertelnego pościgu, było żądło jakiejś myśli uporczywej.
Postępowaliśmy brzegiem urwiska, krok za krokiem. Potem zwróciliśmy się ścieżką, która gubiła się w zaroślach, a ponieważ ścieżka ta była dość szeroką, jechaliśmy obok siebie stępa; konie nasze pochylały ku sobie łby, jak gdyby udzielały sobie wzajem spostrzeżeń.
Od czasu do czasu spoglądałem na Fryderyka a widząc wciąż na czole jego troskę, myślałem: „Z pewnością, gdybym odsłonił przed, nim prawdę, nie uwierzyłby mi nigdy. Nie mógłby uwierzyć w winę Juliany, w hańbę „siostry“. Między jego przywiązaniem a przywiązaniem matki mojej dla Juliany, nie mógłbym rzeczywiście rozstrzygnąć, które było głębszem. Czyliż zawsze na swoim stoliku nie zachowywał dwu razem portretów Juliany i biednej naszej Konstancyi, zjednoczonych w dyptyku, jakby dla jednakiegoż uwielbienia? Tegoż ranka jeszcze, jakież głos jego przybierał łagodne dźwięki, kiedy wymawiał jej imię“. Nagle, prawem kontrastu, obraz ohydny stanął mi przed oczyma w postaci wstrętniejszej jeszcze. Tors, widziany w szatni sali fechtunkowej gestykulował teraz w mojej wizyi. A na postać tę nienawiść moja działała, jak kwas saletrzany działa na płytę miedzianą gra-