Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/245

Ta strona została przepisana.

Do wstrząśnienia umysłu dołączył się jeszcze szczególny niepokój zmysłów, wywołany obrazami, które mnie prześladowały przez dzień cały bez wytchnienia.
Znałem go dobrze, znałem aż nadto dobrze ten niepokój, podatniejszy nad wszystko inne do poruszenia w człowieka wszelakiego kału, wszelkich mętów, leżących na dnie ludzkiej natury; znałem ją aż nadto dobrze tę nizką chuć, przed którą nic nas nie może obronić, tę straszliwą gorączkę płciową, która przez miesiące całe przykuwała mnie do kobiety wzgardzonej i ohydnej, do Teresy Raffo. I w chwili obecnej uczucia dobroci, litości i siły, które były mi potrzebne do wytrzymania stanowczej rozmowy z Julianą i wytrwania w moim zamiarze pierwotnym, rozpraszały się we mnie, jak opary ruchome na tle naczynia pełnego wrzeń głuchych, zdradzieckich.
Niewiele brakło do północy, kiedy opuściłem mój pokój udając się do Juliany. Wszelkie hałasy ustały. Badiola odpoczywała, pogrążona w głębokiej ciszy. Zatrzymałem się nasłuchując i zdawało mi się, że z pośród tej ciszy wybija się wyraźnie oddech spokojny mojej matki, mego brata, moich córek, tych istot bezświadomych i czystych. Zdawało mi się, że widzę przed sobą znowu twarz Mani uśpioną, taką, jaką widziałem ją nocy poprzedniej; zdawało mi się także, że z wyrazem spokoju, odpocznienia, dobroci