Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/246

Ta strona została przepisana.

malującym się na każdej z nich. Ogarnęło mnie nagłe rozrzewnienie. Szczęście, ujrzane na chwilę w dniu poprzednim, potem zaćmione, zabłysło w umyśle moim światłem niezmiernej jakiejś błyskawicy. Gdyby nic nie było zaszło, gdyby mi pozostało złudzenie, jakąś nocą byłaby ta noc! Biegłbym do Juliany, jak do istoty boskiej. I czegóż słodszego mógłbym pragnąć nad tę ciszę, coby ogarnęła niepokój mojej miłości?
Mijałem pokój, gdzie wieczorem dnia poprzedniego otrzymałem z ust matki mojej odkrycie niespodziewane. Ponownie posłyszałem dźwięki zegara znaczącego godzinę i nie wiem, dlaczego te uderzenia wahadła niezmienne, jednakie, wzmogły jeszcze mój niepokój. Nie wiem dlaczego wyobraziłem sobie, że czuję niepokój Juliany, odpowiadający mojemu poprzez przestrzeń, która nas rozdzielała jeszcze i że bicie serc naszych przyspieszało się w zgodnym takcie. Szedłem wprost przed siebie, nie zatrzymując się już, nie starając się tłumić odgłosu kroków. Nie zapukałem do drzwi; otworzyłem i wszedłem. Juliana stała, oparta jedną ręką o róg stołu, nieruchoma, sztywniejsza jak posąg.
Widzę wszystko jeszcze. Nic z tej godziny nie uszło mojej uwagi; nic nie zapomniałem. Świat rzeczywisty zniknął gdzieś zupełnie. Istniał tylko świat fikcyjny, pośród którego ja dyszałem niepokojem z sercem ściśniętem, niezdolny do wymówienia ani jednego słowa a niemniej przeto