mi, nie mogąc powziąć postanowienia. A miałam sposób tak pewny śmierci!
Zatrzymała się. Ulegając nagłemn popędowi, podniosłem oczy i wpatrzyłem się w nią nieruchomie. Silny dreszcz nią wstrząsnął; a przykrość, jaką jej sprawiał mój wzrok, była tak widoczną, że pochyliłem napowrót czoło i przybrałem pierwotną pozycyę.
A żdo tej chwili stała wyprostowana. Teraz usiadła.
Nastąpiła przerwa ciszy.
— Czy sądzisz — spytała mnie z wyrazem twarzy nieśmiałym i nieszczęśliwym — czy sądzisz, że wina jest tak bardzo ciężką, kiedy dusza nie brała w niej udziału?
Ta aluzya do winy wystarczyła, by poruszyć natychmiast we mnie ten ferment, który się już ułożył i gorycz jakaś cierpka wybiegła mi na usta. Sarkazm mimowolny wydarł się z nich. Wyrzekłem, kłamiąc uśmiech:
— Biednaż dusza!...
To słowo wywołało na twarz Juliany wyraz boleści tak głębokiej, że poczułem natychmiast ostre ukłucie skruchy. Zrozumiałem, że niepodobna mi było zadać jej cios okrutniejszy i że w tej chwili wobec tej istoty uległej ironia była najgorszą z podłości.
— Przebacz mi — rzekła.
W tej chwili wyglądała, jak człowiek raniony śmiertelnie. I wydało mi się, że wzrok jej miał
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/254
Ta strona została przepisana.