Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/288

Ta strona została przepisana.

— Oni wszyscy dziś już je kochają.
Zawahałem się. Rzuciłem na Julianę szybkie spojrzenie. Potem nagle spuszczając w dół powieki i pochyliwszy głowę, spytałem głosem, który gasł mi niemal na wargach:
— A ty, czy kochasz je także?
— Och! cóż za pytanie!
Nie mogłem oprzeć się i nastawałem dalej acz cierpiałem fizycznie, jak gdyby mi rozdzierano poznokciami ranę żywą.
— Kochasz je?
— Nie, nie! Ja się niem brzydzę.
Doznałem instynktownej radości, jak gdybym przez to wyznanie pozyskał przyzwolenie na myśl moją tajemną a zarazem pewien rodzaj wspólnictwa. Czy tylko jednak odpowiedź Juliany była szczerą? A może skłamała tylko przez litość dla mnie?
Ogarnęła mnie okrutna i szalona ochota badania dłużej jeszcze, zmuszenia jej do spowiedzi długiej i zupełnej, wniknięcia aż do dna jej duszy. Ale widok jej mnie powstrzymał. Dałem pokój. Nie czułem teraz względem niej goryczy, jakkolwiek nosiła w swem łonie życie, nad którem zawisł mój wyrok śmierci. Pociągało mnie obecnie do niej wzruszenie wdzięczności. Zdawało mi się, że ten wstręt, z którego się spowiadała przedemną z dreszczem, odrywa ją od istoty, którą żywi swem życiem a natomiast zbliża do