Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/289

Ta strona została przepisana.

mnie. Czułem potrzebę dać jej do zrozumienia to wszystko i wzmódz w niej jeszcze wstręt do tego dziecka, co się miało urodzić, jak do nieprzebłaganego wroga nas obojga.
Ująłem jej rękę i powiedziałem:
— Twoje wyznanie przyniosło mi cokolwiek ulgi. Dziękuję ci za nie. Zrozumiesz...
I dodałem, zasłaniając nadzieją chrześciańską moje zamiary skrytobójcze;
— Jest przecież Opatrzność. Kto to wie? Dzień oswobodzenia nadejdzie może... Rozumiesz mnie. Kto to wie? Módl się o to.
Była to przepowiednia śmierci dla dziecka, mającego się narodzić; było to życzenie. I namawiając Julianę, aby się modliła o wysłuchanie tego życzenia, przysposabiałem ją do smutnego wypadku, otrzymywałem od niej poniekąd rodzaj wspólnictwa moralnego. W końcu myślałem:
„A jeśli na skutek słów moich podsunięta myśl zbrodni wkradnie się do jej umysłu i zwolna na bierze tyle siły, że i ją pociągnie?... Bezwątpienia możliwem jest, że przekona się o konieczności okropnej, że ją uniesie nadzieja mego wyswobodzenia, że zrodzi się w niej poryw dzikiej energii i że spełni tę najwyższą ofiarę. Czyż nie powtarzała przed chwilą jeszcze, że zawsze gotową jest umrzeć? Ale jej śmierć przypuszcza zarazem śmierć jej dziecka. A zatem nie powstrzymuje jej bynajmniej przesąd religijny, nie powstrzymuje obawa grzechu; skoro gotową jest um-