Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/294

Ta strona została przepisana.

swe z uśmiechem; przypatrzył się ich wierzchniej części, przypatrzył dłoniom, obrócił je ku słońcu ze spodu. To spojrzenie, ten uśmiech, ten gest użyczyły grubym tym, chropawym rękom jakiejś dziwnie dostojnej szlachetności. Stwardniałe od narzędzi rolniczych, uświęcone dobrem, które z nich spłynęło, bezmiarem znoju, jakiego dostarczyły światu, te ręce teraz godne były nosić palmę męczeńską.
Starzec skrzyżował je na piersi, wedle obyczaju pogrzebowego chrześcian i odpowiedział, nie przestając się uśmiechać:
— Niezadługo, panie, jeśli tak się spodoba Bogu. Kiedy mi je ot tak złożą, w trumnie.